poniedziałek

Recenzja: Subway Serial Rape: Lover Hunting (1988)


Tytuł oryginalny: Chikatetsu renzoku reipu: Aijin-gari (aka Chikatetsu renzoku reipu 4)
Tytuł angielski: Subway Serial Rape: Lover Hunting
Reżyseria: Shuji Kataoka
Scenariusz: Shuji Kataoka
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1988
Występują: Yukijiro Hotaru, Kanako Kishi, Sayaka Hitomi, Fumiaki Tobayama             


Metro. Wpierw schodami w dół, następnie krótki postój na obskurnej, podziemnej stacyjce w oczekiwaniu na nadjeżdżający środek transportu. Automatycznie rozsuwające się drzwi zapraszające cię do chłodnego, dobrze oświetlonego wnętrza… a gdyby tak urządzić w nim orgię ociekających seksualną przemocą, zbiorowych gwałtów?

Zielone światło na realizację podobnych zamysłów uzyskać można chyba tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni. Szefostwo Nikkatsu wyłożyło fundusze na „Subway Serial Rape” nie przypuszczając, że Kataoka tworzy właśnie zalążek jednej z najpopularniejszych serii violent pink lat osiemdziesiątych. Kolejne odsłony tetralogii – wyprodukowane w ’86 „Subway Serial Rape vol. II: Office Lady Hunting” („Chikatetsu renzoku reipu: Ol-gari” aka „Chikatetsu renzoku reipu 2”)  i w ’87 „Subway Serial Rape vol. III: Uniform Hunting” („Chikatetsu renzoku reipu: Seifuku-gari” aka „Chikatetsu renzoku reipu 3”) – cieszyły się jednak malejącą oglądalnością, podobnie jak inne pinku powstające na przełomie tych i kolejnych lat. Wpływ na słabnące zainteresowanie brutalną erotyką miała przede wszystkim  legalizacja twardej pornografii, oraz towarzysząca jej popularyzacja odtwarzaczy kaset VHS, na którym to nośniku nagrania spod znaku AV (adult videos) wypuszczano w ilościach hurtowych. Swoisty spinacz serii, „Subway Serial Rape: Lover Hunting” nakręcony u schyłku lat osiemdziesiątych, to bez dwóch zdań godne zejście cyklu z podupadającej sceny…

…w którym punktem wyjściowym dla rozwoju fabuły po raz kolejny okazał się ponury akt gwałtu w wagonie metra. Krzywdzonej dziewczynie i tym razem nikt nie pomógł – nawet przypadkowy fotograf wolący ukradkiem robić zdjęcia, niźli brać czynny udział w całym zajściu.
Fotki wywołują ogólnospołeczną dyskusję na temat etyki dziennikarskiej, pokrzywdzona zaś popełnia samobójstwo. Ciekawska reporterka obiera sobie za cel śledzenie jednego z odpowiedzialnych za tragedię zbirów. Razem z kamerzystą wsiada do metra…

Zaprezentowane z onieśmielającą szczegółowością, beznamiętnie rejestrowane zgwałcenia najmocniejszym akcentem filmu pozostają jedynie w sferze wizualnej. Prawdziwe spustoszenie moralne w psychice widza sieją bowiem dopiero ich następstwa. Widać jak na dłoni, że Kataoka nie próżnował przez te cztery lata, sukcesywnie powołując do życia kolejne godziny „Subway Serial Rape” i ewoluując artystycznie wraz z rozwojem tytułu. W oczy rzuca się rozbudowany wachlarz zachowań pasażerów zmuszonych do oglądania perwersyjnych wybryków gangu oprychów – jedni wychodzą z przedziału, drudzy odwracają głowę w przeciwną stronę udając, że nic ich to nie obchodzi, a wiadomo, że nawet jeden odważny nie poradzi sobie z czteroma rosłymi chłopami. Nadal można snuć domysły nad przyczynami fascynacji zjawiskiem publicznego gwałtu, przypadłości której żywym przejawem zdaje się być uwieczniający incydent na kliszy mężczyzna. Późniejsze tłumaczenie, że interwencja nie leży w gestii reportera, a jedynie zabezpieczenie uchwyconego materiału zwraca uwagę na pogłębiającą się znieczulicę społeczną. Patrząc na politykę stacji telewizyjnych, bez chwili przerwy rozprawiających o zajściu w celu zwiększenia oglądalności można odnieść wrażenie, że urzeczenie tematyką seksualnego sadyzmu urosło do rangi skrzywienia społecznego. Tymczasem nie radząca sobie z poczuciem wstydu ofiara decyduje się na desperacki krok. Scena, w której zaszczuta przez pismaków dziewczyna podcina sobie żyły, jest bezapelacyjnie najbardziej dołującym momentem w całym obrazie. W lekkie osłupienie wprawia zaś zgoda szefa głównej bohaterki na jej zgwałcenie, a wszystko po to, żeby wzrósł poziom oglądalności. Gdzie leży granica między wulgarną pornografią, a gwałtem na żywo… na antenie TV?
…toż to nie lada atrakcja, coś w sam raz dla amatorów mocnych wrażeń, eksperiencja jakiej nie da się już pogłębić. Chyba że…

Koordynator dziennikarzy wie czego chce, zdaje sobie sprawę z faktu, iż statystyczny telewidz ma ochotę na jeszcze więcej, dalej, intensywniej – jeśli nie z chorych pobudek, to ze zwyczajnej ludzkiej ciekawości, pytanie co dalej? Snuff w porze lunchu?

„Chikatetsu renzoku reipu: Aijin-gari” nie jest filmem dla każdego, a sprawnie zrealizowanym, zamykającym się w ramach nurtu spektaklem o gwałcie i jego ewentualnych następstwach. To dołujące, podsypane odpowiednią ilością mizoginii, lecz zarazem piekielnie przewrotnie kino z drugim dnem. Pozostaje tylko żałować, że na czwartej odsłonie się skończyło...

by dux

1 komentarz:

  1. Japońskie pinku mają to do siebie, że pokazują wszystko niemal w całej okazałości: zaczynając od ostrych scen erotycznych na brutalnych torturach kończąc.
    Wiele zamieszczonych tu filmów szokuje i niejednego odbiorcę, który zechce się z nimi zapoznać - stłamsi.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń