Tytuł
oryginalny: Chikatetsu renzoku repu
Tytuł
angielski: Subway Serial Rape
Reżyseria: Shûji
Kataoka
Scenariusz: Shûji
Kataoka
Rok
produkcji: 1985
Występują: Mami
Fujimura, Eri Ishizaka, Akira Okamura, Ren Ôsugi
Czteroczęściowa seria „Subway Serial Rape” to jedynie niewielki odsetek szokujących obrazów ze stajni Nikkatsu – wytwórni której charakterystyczny styl tzw. romantycznej pornografii zdobył sobie na początku lat 70-tych niemałą popularność. Z biegiem lat japońskie kino erotyczne, szczególnie to w wydaniu S&M ulegało stopniowej brutalizacji, żeby wymienić tylko takich reżyserów jak Koyu Ohara („White Rose Campus: Then Everybody Gets Raped”, „Zoom Up: Rape Site”, „Wet & Rope”), Yasuharu Hasebe („Black Tight Killers”, „Rape!”, „Assault! Jack the Ripper”, „Rape! 13th Hour”), czy Masaru Konuma („Flowers and Snakes”, „Wife to Be Sacrificed”, „Woman in a Box: Virgin Sacrifice”). W bogatej filmografii Kataoki przeplatają się pozycje stylistycznie różne – od typowych sadomasochistycznych roman porno („Apartment Wife: Ass Slave”), przez zabawę konwencją („S&M Hunter” jako swoisty mariaż kina pink, westernu i komedii), po zabarwione erotycznie filmy sensacyjne („Prisoner Maria: The Movie”) – przy czym to właśnie „Chikatetsu renzoku rape” pozostaje jednym z najważniejszych dokonań w jego długoletniej karierze reżysera i scenarzysty.
Gang zuchwałych oprychów
atakuje w wagonie metra urodziwą barową hostessę. Coraz bardziej napastliwi
chuligani w końcu gwałcą kobietę na oczach kilkunastu onieśmielonych całym
zajściem współpasażerów. Wszystkiemu z ubocza przygląda się tajemniczy
mężczyzna z walizką, który najwyraźniej chce zareagować. Coś go jednak
powstrzymuje i bynajmniej nie jest to strach przed bandą chłystków…
„Chikatetsu renzoku rape” to
wyjątkowo szorstki i perwersyjny violent pink. Reflektujący do zapuszczenia się
w otchłań brudnej ludzkiej seksualności winni zapiąć pasy i przygotować się na ostrą
jazdę bez hamulców, która dla głównych bohaterów tego posępnego, beznamiętnie sfilmowanego
widowiska nie ma prawa zakończyć się szczęśliwie. Bestialski gwałt w metrze ma
prawo szokować, dla zachodniego widza nieco dziwne może się wydać się także
zjawisko fascynacji upublicznioną agresją seksualną. Zastraszeni przez typów spod
ciemnej gwiazdy pasażerowie z przerażaniem i niedowierzaniem, lecz również
łatwą do zauważenia ciekawością obserwują dramatyczne wydarzenia… co zowie się
cichym przyzwoleniem. Kontrastująca zaś z brutalnym erotyzmem, następująca praktycznie w
chwilę po zgwałceniu głównej bohaterki scena namiętnego lesbijskiego seksu
zmusza do myślenia. Dlaczego dwa, tak odległe względem moralnej poprawności
akty rozładowania seksualnego napięcia zostają sobie przeciwstawione? I czemu w
chwilę po traumatycznym doświadczeniu w kobiecie nagle rodzi się potrzeba
samozaspokojenia?
Charakterystyczna dla nurtu
pinku eiga częstotliwość demonstracji przebiegu seksualnego treningu, a co za
tym idzie zdegradowania pierwiastka żeńskiego do pewnej roli, częściowo mogłaby
pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to frapujące pytanie. Mogłaby – ponieważ
różnice kulturowe w wypadku takiego kina są aż nadto widoczne i odpowiedź z
perspektywy punktu widzenia zachodniego widza mija się tu z celem. Wszak chodzi
o emocje. Szalenie intrygującą postacią staje się natomiast w tym momencie jej
trener, mężczyzna który zdradził Yakuzę i ukradł przestępczej organizacji sporą
sumę pieniędzy – to właśnie dlatego nie chciał ujawniać się w metrze… nie godzi
się jednak na powtórne zgwałcenie dziewczyny, gotów pociągnąć za spust w jej
obronie. Nikt nie ma prawa tknąć jego własności, a za takową właśnie uważa
główna bohaterkę. Kobieta zostaje zatem po raz enty uprzedmiotowiona, jej
zdanie nie ma najmniejszego znaczenia, a jedynym skutkiem z góry skazanego na
niepowiedzenie przeciwstawiania się woli (zawsze) silniejszego mężczyzny bywają
sadomasochistyczne kary sprawiające więcej cierpienia, niż sam seks z
niepożądanym partnerem. Trąci mizoginią?
...tak samo jak niemalże cały
dorobek japońskiego kina seksploatacji na przełomie tych czterdziestu sześciu
lat swojego istnienia i albo się to kocha, albo nienawidzi. Tymczasem znowu
odzywa się kwestia nieco bardziej kompleksowego, kulturowego spojrzenia na
sprawę – uprzedmiotowienie głównej bohaterki okazuje się moralnie
niejednoznaczne gdy sama zaczyna darzyć uczuciem oprawcę. I nawet syndrom
helsiński to pojęcie zbyt płytkie, ażeby upchnąć w nim całą gamę tematów, jakie
porusza kino erotyczne z Kraju Kwitnącej Wiśni. Warto też nadmienić, iż efekt
estetycznego szoku stanowi zazwyczaj znakomity punkt wyjścia do garści
ciekawych przemyśleń, chwili zadumy. Oddzielną sprawą jest natomiast to, że do
brutalności na szklanym ekranie człowiek wbrew pozorom bardzo szybko się
przyzwyczaja i myśli później w nieco odmiennych kategoriach (nie mylić z psychopatyzmem!)
niż fan wysokobudżetowych, często głupkowatych produkcji made in USA. Wracając
jednak do przewodniego tematu omówienia (a od tego zaczęliśmy niebezpiecznie odchodzić
na rzecz powtórzenia całej gamy truizmów, aczkolwiek wywołujących gwałtowne w
swym przebiegu dysputy i pewien rodzaj świętego oburzenia u kasty, którą
najprościej byłoby nazywać obrońcami cudzej moralności) i motywu gangstera – renegata
ukrywającego się przed byłymi towarzyszami broni, wspomnieć należałoby o
jedynej, nie mającej szczególnego wpływu na odbiór całości wadzie dzieła
Kataoki, za jaką z całą pewnością uznać należy nadmierne spłycenie wątku
kryminalnego. Z drugiej jednak strony dzięki takiemu zabiegowi mężczyzna
pozostaje dla widza bohaterem w pewnym sensie enigmatycznym, nawet gdy ostatni
kadr ulega wyciemnieniu, a w chwilę potem taśma filmowa bezpowrotnie się urywa
(a już na pewno do kolejnego seansu ;))…
Wobec powyższego szczerze
rekomenduję przedmiotowy obraz wszystkim, którym nie strasznym zdaje się być
potężny zastrzyk sado-seksualnej ekstremy rodem z Japonii, że już nie wspomnę o
zwolennikach nurtu, którzy (podobnie jak ja) słyszeli pewnie niejedną z wielu
legend krążących wokół serii „Subway Serial Rape”. Podczas gdy bezkompromisowa
fabuła epatuje szarzyzną i bezsensem codzienności, muzyka – na opak – umie
wpędzić w dziwne poczucie odrealnienia. Bo to dzieło pełne kontrastów i jedyne
takie w swoim rodzaju, kolejny dobry powód aby zainteresować się nurtem pinku
eiga.
by dux
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz