sobota

Recenzja: Girl Boss Guerilla (1972)

Tytuł oryginalny: Sukeban gerira
Tytuł angielski: Girl Boss Guerilla
Reżyseria: Norifumi Suzuki
Scenariusz: Takayuki Minagawa, Norifumi Suzuki
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1972
Występują: Miki Sugimoto, Reiko Ike, Emi Jo, Toru Abe

IMDB LINK



Pod szyldem Sukeban series kryje się siedem obrazów traktujących o kobiecych gangach i choć wiadomo, że „Girl Boss Guerilla” był trzecim w kolejności, to odszukanie sensownego wyliczenia całej serii (mylonej z Delinquent Girl Boss movie series) niestety przerosło moje możliwości. Warto w tym miejscu nadmienić, że kształtujący się od początku lat siedemdziesiątych charakterystyczny styl Toei's Pinky Violence, stanowił w późniejszych latach silną przeciwwagę dla skrajnie mizoginistycznych produkcji Nikkatsu. Szacowane na ’74 narodziny nurtu S&M roman porno (wraz z premierami pionierskich obrazów Konumy - „Flower and Snake” i „Wife to Be Sacrificed”) zaowocowały wylewem o wiele bardziej perwersyjnych pinków w latach późniejszych, żeby wspomnieć o takich indywidualnościach jak Ohara („Zoom Up: Rape Site”, „White Rose Campus: Then Everybody Gets Raped”), Hasebe („Assault! Jack the Ripper”, „Rape! 13th Hour”), czy Kataoka (tetralogia „Subway Serial Rape”, „Apartment Wife: Ass Slave”)…

Sachiko (Miki Sugimoto), przywódczyni gangu czerwonych kasków, przybywa wraz ze swoimi dziewczynami do Kyoto. Tam, w drodze honorowych pojedynków, zagarnia tereny miejscowych żeńskich grup przestępczych. Mierząc się z Nami (Reiko Ike) zdobywa jej szacunek i włącza w swoje szeregi pokonane wcześniej rywalki. Od tej pory będą szantażować mężczyzn, którzy zauroczeni urokiem dziewczęcych ciał wpadną w ich sidła. Licząc na łatwy szmal kobiety zabierają się do roboty. Nieopatrznie zapominają jednak o prowizji dla miejscowej Yakuzy. Nasłany przez bossa brat Nami zaczyna im ciążyć, a uparta Sachiko o mało włos nie zostaje pobita przez gangsterów. Z łap bandziorów wybawia ją młody bokser, wkrótce rodzi się miedzy nimi namiętne uczucie. Kto jednak raz skonfliktował się ze światem przestępczym, tak łatwo z tego bajora nie wybrnie. Wszystko ma swoją cenę, w tym również i młodzieńczy zapał, połączony z niespotykaną łatwością w przysparzaniu sobie wrogów...

…a dziać się będzie całkiem sporo, wszak „Sukeban gerira” to nic innego jak zabarwiony erotyzmem yakuza movie w niezłym, czysto rozrywkowym wydaniu. Samo słowo sukeban oznacza w wolnym tłumaczeniu przestępczą dziewczynę (delinquent girl), bądź po prostu szefową gangu (grill boss). Opisane po raz pierwszy przez japońską policję w latach osiemdziesiątych, funkcjonowało jednak dużo wcześniej. Cechami charakterystycznymi według władz miały być rozjaśniane włosy, czy modyfikacje dokonywane w szkolnym mundurku (kolorowe skarpety, podwinięte rękawy, wydłużona spódnica). Zamieszane w wąchanie kleju, używanie stymulantów, obrabianie sklepów, większe kradzieże, prostytuujące się i agresywne młódki istotnie mają wiele wspólnego z bohaterkami girl boss series. Humorystyczna konwencja, w jakiej Toei przedstawia mafijne potyczki jest jednak wyobrażeniem zgoła odmiennym od szarej rzeczywistości, a wizerunek kolorowo poubieranych (choć i z tym bywa różnie), zbuntowanych kobiet pozostaje raczej echem szalonych lat siedemdziesiątych, niż jeżeli wiernym odwzorowaniem zdeprawowanych nastolatek. Nie lada atrakcję stanowią czarująca swoimi wdziękami Sugimoto („Terrifying Girls' High School: Lynch Law Classroom”, „Criminal Woman: Killing Melody”), oraz mściwa Ike („Sex and Fury”, „Female Yakuza Tale”) która do autentyczne krwawego rewanżu w świecie filmu doprowadziła dopiero w rok później. Obydwie starły się natomiast już wcześniej w „Terrifying Girls' High School: Women's Violent Classroom”, a ich scysjom nie było widać końca jeszcze przez ładnych parę lat…

Reasumując, Suzuki oferuje wesołe, acz strojące poważne miny przestępczynie, bójki na pięści, seksualne szantaże, erotykę z odrobiną sadomasochistycznych tortur w tle i choć nie był jeszcze uznanym mistrzem rzemiosła, nie przeszkodziło mu to w stworzeniu przyzwoicie sfotografowanego, dobrze zagranego reprezentanta ówczesnego stylu Toei. Motyw zemsty, oraz bunt młodych przeciw powszechnie przyjętym regułom - jako temat przewodni - godnie dopełniają dzieła, nie ujmując przy tym nic a nic jego rozrywkowości.. Pinky violence jak się patrzy!

by dux

poniedziałek

Recenzja: Flowers and Snakes (1974)

Tytuł oryginalny: Hana to hebi
Tytuł angielski: Flower and Snake (aka Flowers and Snakes)
Reżyseria: Masaru Konuma
Scenariusz: Yôzô Tanaka
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1974
Występują: Naomi Tani, Nagatoshi Sakamoto, Hiroko Fuji, Hijiri Abe




Oniroku Dan… prawdopodobnie najsłynniejszy pisarz sadomasochistycznych nowel w Japonii. To właśnie w jego głowie zrodził się pomysł na „Hana to hebi”, który – przelany uprzednio na papier – zainteresował studio Nikkatsu. Filmowa adaptacja „Flowers and Snakes” przesądziła, że powstaną kolejne ekranizacje czytadeł Dana (kręcone na przełomie lat ’74-’88).

Shizuko Tôyama (Naomi Tani) to żona władczego, tyranizującego ją prezesa wielkiego przedsiębiorstwa. Koniec końców postanawia odejść od męża. Pan Tôyama, rozwścieczony nieposłuszeństwem kobiety, wcale nie zamierza jednak tak łatwo dać za wygraną i pogodzić się z utratą swej 'własności'. Nauczką dla niepokornej Shizuko ma być seksualna tresura, której przeprowadzenie zleca jednemu ze swoich pracowników. Mężczyzna jest impotentem na wskutek traumy wyniesionej z dzieciństwa, niemniej poddając ofiarę serii sado-erotycznych prób zdaje się powoli dochodzić do siebie…

Jeden z prekursorów subnurtu S&M roman porno, który na wespół z „Wife to Be Sacrificed” („Ikenie fujin”, 1974) przyczynił się do wylewu znacznie bardziej perwersyjnych filmów erotycznych w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy jeszcze nikt nie myślał o nadmiernej brutalizacji kina seksploatacji. Innowacyjny obraz Konumy zawiera w sobie to wszystko, z czego słynie styl Nikkatsu – przedmiotowe traktowanie kobiety, szorstką erotykę, w tym shibari (amatorom sztuki wiązania rekomendowana jest w szczególności czwarta odsłona serii, o wiele mówiącym podtytule „Rope Magic”) i inne techniki sado-maso (lewatywa). Uwagę zwraca przede wszystkim kunszt realizacyjny – bajecznie kolorowe kadry, śmiałe i wysmakowane sceny seksu w ujęciu soft-core (ze wspaniałą sekwencją w ogrodzie na czele), oraz wkradający się tu i ówdzie surrealizm. Warto odnotować, że podstawowy wątek schodzi z czasem na dalszy plan, co umożliwia psychologizację sylwetki najętego trenera S&M, jako faceta z traumą i rodzące się w bólu porozumienie na linii kidnaper-uprowadzona; wszak to romans, tyle że pikantny, doprawiony szczyptą komediowych akcentów.

Sam Dan mimo, iż z efektu końcowego zadowolony nie był, postanowił nie zrywać współpracy z najstarszym studiem filmowym w kraju. „Flower and Snake” pozostaje zaś jednym z najważniejszych reprezentantów nurtu roman porno, rozpatrywanym głównie poprzez pryzmat znaczenia historycznego, znacznie łagodniejszym od późniejszych, skrajnie mizoginistycznych dokonań Konumy - „Wife to be Sacrificed” (1974) i „Woman in the Box: Virgin Sacrifice” (1985).

                             by dux



sobota

Recenzja: Rusted Body: Guts of a Virgin III (1987)

Tytuł oryginalny: Gômon kifujin
Tytuł angielski: Female Inquisitor (aka Rusted Body: Guts of a Virgin III)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1987
Występują: Keiko Asano, Saeko Kizuki, Ayu Kiyokawa, Hitomi Kazama        

IMDB LINK


W „Female Inquisitor” Komizu znacznie oddalił się od poetyki horroru, rezygnując z pierwiastka nadprzyrodzonego jakim w „Guts of a Virgin” („Shojo no harawata”) był żądny gwałtu, usmarowany błotem stwór, a w „Guts of a Beauty” („Bijo no harawata”) powstałe z umarłych, hermafrodytyczne monstrum z dumą prezentujące przed kamerą swoje uzębione prącie i niezwykle chłonny srom…

On – młody bankier i ona – jego żona; porwani zostają przez bandę zwyrodniałych złodziei. Przewodząca im, szczodrze obdarowana przez naturę Ichijiru, pragnie się obłowić za wszelką cenę. Zarządza poddanie ofiar sadystycznym torturom, jednak dopiero za sprawą seksu wydobywa od zmachanego małżeństwa pożądane informacje…

Gdy leśne zło zgwałciło już wszystko, co tylko miało pochwę, a ociekająca śluzem bestyjka zaprosiła w objęcia swego krocza łepetynę znienawidzonego mężczyzny Komizu zadecydował, iż w swoim następnym dziełku zastąpi je diabłami w ludzkich skórach. Posunięcie to o tyle nietrafione, że trylogia straciła swój pazur, a „Rusted Body: Guts of a Virgin III” okazał się czystym exploitem, erotyczną komedią do obejrzenia na raz, a zarazem w sam raz na nudny wieczór. Trudno bowiem oczekiwać, że odrobina gore (m.in. wyrywanie zębów) i pojękiwania parzących się z oprawcami biedaków, zaspokoją wymagania smakoszy japońskiej seksploatacji. Na ich tle nieco ciekawiej wypadają męczarnie mężczyzny, któremu wpierw uniemożliwia się wytrysk, potem zaś raz za razem doprowadza do orgazmu. Zdecydowanie najmocniejszym akcentem „Gômon kifujin” pozostaje jednak opuszczenie rozhisteryzowanej ofiary do balii pełnej maleńkich ryb – rozdrażniane przez szantażystów stworzenia penetrują kobiecy odbyt i narządy rozrodcze. Wszystko to w wydaniu softcore, nie liczcie więc przypadkiem na ostre porno z mikroskopowymi zbliżeniami!

by dux

Recenzja: Guts of a Beauty (1986)

Tytuł oryginalny: Bijo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Beauty (aka Entrails of a Beautiful Woman or Guts of a Virgin 2)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Megumi Ozawa, Seira Kitagawa, Ken Yoshizawa, Ayako Ishii   

IMDB LINK

Po scenariuszach do „Woman in the Box: Virgin Sacrifice” i „Female Market: Imprisonment”, oraz debiucie reżyserskim Komizu w postaci kultowego „Guts of a Virgin” nadszedł czas na kolejny projekt. Nakręcona jeszcze w ’86 kontynuacja okazała się przeciętnym violent pinkiem, wzbogaconym o element nadprzyrodzony i kilka naprawdę szalonych pomysłów. Paradoksalnie jednak zabrakło amatorskiej otoczki, multum głupawych tekstów oraz… napalonego, szczodrze obdarzonego przez naturę zła, chętnie podrzucającego kikuty do masturbacji rozochoconym dziewojom…

Siatka handlarzy żywym towarem uprowadza poszukującą siostry, młodziutką Yoshimi. Brutalnie gwałcona dziewczyna dowiaduje się, że zaginiona stawiła się na zaaranżowane przez własnego chłopaka spotkanie i została wywieziona gdzieś do Afryki, skąd prawdopodobnie już nigdy nie powróci. Yoshimi czeka taki sam los, a seksualna libacja w której przymusowo bierze udział, to zaledwie przedsmak jej przyszłych męk. Podczas gdy orgia gwałtów trwa w najlepsze, oprawcy szprycują swoją ofiarę niezwykle silnym, kosztownym narkotykiem. Gdy specyfik zaczyna działać, ta sama domaga się seksu. Po jakimś czasie udaje jej się jednak zbiec, a nawet dotrzeć do pobliskiego szpitala. Tam zwierza się ze swoich tragicznych przejść dyżurującej lekarce. Naćpana, skacze z dachu budynku. Pani doktor poprzysięga zemstę...

…a że historia lubi się powtarzać, misterny plan odwetu za krzywdy pacjentki bierze w łeb i sama trafia w łapska Yakuzy. Poddana serii upadlających tortur umiera po to, by powstać z martwych jako pokraczna bestia, która z pomocą uzębionego czuba swego nowego, mięsistego przyjaciela zaczyna stopniowo eliminować złoczyńców…

Oko cieszą przyzwoicie wykonane efekty gore, wśród których prym wiedzie sama postać hermafrodytycznego monstrum wyposażonego zarówno w niezwykle pojemną (!) pochwę, jak i w wielgachnego, zębatego penisa. Pozbawiona skóry, ociekająca śluzem już sama w sobie niezaprawionego widza przyprawić może o odruch wymiotny. Rozjuszona, krąży po mieście pozbawiając mózgoczaszki jednego z nieszczęśliwców, innego zaś doświadczając jak bardzo rozciągliwym narzędziem zbrodni okazuje się być… srom. Poza tym kto by przypuszczał, że oralne zabawy z uzębionym, wyraźnie przerośniętym, a przy tym wrogo nastawionym prąciem skończyć się mogą tragicznie?

Zabawne, że osobliwe fantazje Gairy choć kuriozalne, okraszono całkiem przyzwoitymi tekstami. Narkotyk wywołujący mutacje u zamęczonych ślicznotek jest przecież szczytem absurdu, mimo to śmiertelna powaga bijąca z ekranu przytłacza i nie pozostawia wątpliwości, że stylistyka to całkiem odmienna od tej wtórnej, żartobliwej konwencji w jakiej utrzymany pozostawał oryginał. Jednakże z punktu widzenia maniaków ociekającej płynami ustrojowymi, obficie podlanej seksualnym sadyzmem ekstremy filmowej rodem z Japonii, mordercze narządy płciowe (warto wiedzieć, że srom zaatakował jeszcze niespełna osiemnaście lat później w „Killer Pussy” ;)) zdają się być motywem godnym chwili uwagi.

by dux

Recenzja: Guts of a Virgin (1986)


Tytuł oryginalny: Shojo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Virgin (aka Entrails of a Virgin)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Naomi Hagio, Saeko Kizuki, Megumi Kawashima, Kazuhiko Goda


Swoje pierwsze kroki w przemyśle filmowym Komizu stawiał u boku ojca chrzestnego pinku, Koji Wakamtsu, współpracując z mistrzem przy produkcji takich obrazów jak „Seiyûgi”, okrzykniętym jako jeden z najwybitniejszych reprezentantów nurtu „Yuke yuke nidome no shojo” (Go, Go Second time Virgin”), czy „Seizoku” („Sex Jack”). Jednak to dopiero rok 1986 okazał się punktem zwrotnym w karierze Gairy, przynosząc mu w pewnych kręgach status twórcy kultowego, a zaczęło się od szalenie interesującego na tle przeciętnych rape movies scenariusza do „Ryôjoku mesu ichiba – kankin” („Female Market”)… skończyło zaś na stanowiących mariaż horroru z kinem pink „Wnętrznościach Dziewicy” i ich sequelu o wiele mówiącym tytule „Wnętrzności Ślicznotki”.

Trójka pałających się erotyczną fotografią wyrobników, zaprasza na wspólny wypad za miasto proporcjonalną liczbę modelek (po jednej na głowę, co by nikt narzekał na brak "rozrywek"). Celem podróży jest zlokalizowana gdzieś w kniei drewniana chatka, ale jeszcze przed dotarciem na miejsce uderzają na leśnej drodze w coś, co wyskoczyło im zza drzewa wprost przed maskę samochodu. Szybko odjeżdżają z miejsca wypadku nie mając pojęcia w co tak właściwie wjechali, a potrącony - jak się okazuje - stwór z byczym penisem zaczyna metodycznie eliminować intruzów, brutalnie gwałcąc przy tym żeńską część nieproszonych gości…

Podejrzanie rozbudowana (!) linia fabularna, za punkt wyjścia przyjmująca eskapadę wycieczkowiczów w leśne ostępy z pewnością musiała być w chwili powstawania „Shojo no harawata” szczytem inwencji twórczej, a zarazem swoistym novum. W końcu przeżuty wcześniej na każdy z możliwych sposobów w kinie przetrwania („Deliverance”), nierzadko łączonym z nurtem animal attack („Something is out There”), slasherem („Rituals”, „Just Before Dawn”), czy camp slasherach („Friday 13th”, „Madman”), bądź wreszcie kultowym „The Evil Dead” Raimiego motyw i tutaj stanowi jedynie preludium do serii zgonów głupców, którzy nieopatrznie odważyli się zapuścić głęboko w las. Ktoś mógłby oznajmić, że w krwistym horrorze liczy się co najwyżej wymyślność efektów gore, co tu zatem robią powszednie dla tego typu filmów zdzielenie ofiary po łbie czymś ciężkim – kiepsko wykonane swoją drogą –  i dekapitacja?
Inaczej się ma sprawa w odniesieniu do jednej z oszalałych bohaterek, dającej show godny tych skrajnie perwersyjnych, japońskich wybryków. Pannica obrywa podrzuconą ręką, po czym zaczyna się owym zakrwawionym kikutem masturbować (!), a pojawiająca się niewiadomo skąd, uczynna bestyjka z prąciem na baczności doprowadza ją do orgazmu, usuwając przez pochwę trzewia. Warto w tym miejscu nadmienić, iż obok motywu duszenia i odcinania męskich genitaliów w pornograficznym „In the Realm of the Senses” Oshimy, sprezentowania w dużym zbliżeniu przekłucia igłą oka w „Guinea Pig: Devil's Experiment” Hino, morderstwa przy użyciu laboratoryjnych próbówek („Biotherapy”), czy widokiem ryczącego jak dziecko, podnieconego seksualnie zabójcy dokonującego masakry przy użyciu nóg z „Ichi the Killer”  Takashi'ego Miike jest to bezsprzecznie jedna z najsłynniejszych ekstremalnych scen wszechczasów i chociażby – lub raczej głównie poprzez wzgląd na ten fakt – warto by pomyśleć nad zaopatrzeniem się w „Entrails of a Virgin”.
Resztę wygodniej byłoby przemilczeć, bowiem jako całość „Wnętrzności…” wypadają po prostu mizernie chyba, że potencjalny odbiorca jest amatorem japońskiej erotyki, a scenariusza Komizu nie potraktuje serio. Kwestie mówione to pod względem złożoności i sensowności totalne dno, niespodziewanie ratuje je jednak sprośny, humorystyczny charakter wymiany zdań między kopulującymi parami…

„-Widziałaś kiedyś coś takiego?
-Kilka Razy.
-Chcesz mi go włożyć do środka?”


…a podobne ‘konwersacje’ występują tu w ilościach hurtowych, co w połączeniu ze śmiertelną powagą malującą się na twarzach "dziewic", przerażającym potworem-gwałcicielem (wizualnie przypominającym umorusanego błotem człeka) z całodobową erekcją, sfiksowaną młódką biegającą po lesie, a zarazem z zapamiętaniem ssącą konary drzew, koniec końców poddającą się dosyć… nietypowej formie ipsacji, oraz potężną dawką gwałtu i rozlicznymi nawiązaniami do „Martwego Zła” tworzy mieszankę wybuchową. „Guts of a Virgin” to film zły, sztampowy, do bólu przewidywalny, w dużej mierze z kiepskimi efektami i beznadziejną charakteryzacją, ścieżką dźwiękową tworzoną głównie za sprawą pojękiwań aktorek, jednym słowem… kultowy, zakończony nomen omen równie kultowym tekstem:

Zastanawiam się, co zdarzyło się tamtego dnia;
Byłam przerażona, ale mi się to podobało.”

by dux 

czwartek

Recenzja: Angel Guts: High School Coed



Tytuł oryginalny: Jokôsei: tenshi no harawata (aka Tenshi no harawata 1)
Tytuł angielski: Angel Guts: High School Coed
Reżyseria: Chusei Sone
Scenariusz: Toshiharu Ikeda
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1978
Występują: Megu Kawashima, Tatsuma Higuchi, Sanshô Shinsui, Tsutomu Hori

IMDB LINK

„Tenshi no harawata” to niezwykle popularna w Japonii saga roman porno, z którą od samego początku związany był Takashi Ishii (w późniejszym okresie odpowiedzialny m.in. za scenariusz do „Evil Dead Trap”). W skład serii; obok „Angel Guts: High School Coed”; wpisują się jeszcze następujące obrazy: „Angel Guts: Red Classroom” („Tenshi no harawata: Akai kyôshitsu), „Angel Guts: Nami” („Tenshi no harawata: Nami”), „Angel Guts: Red Porno” („Tenshi no harawata: Akai Inga”), „Angel Guts: Rouge” („Tenshi no Harawata: Rouge”), „Angel Guts: Red Rope” („Akai nawa hateru made”), „Angel Guts: Red Vertigo” („Tenshi no harawata: Akai memai”), oraz „Angel Guts: Red Lightning” („Tenshi no harawata: Akai senko”), „Angel Guts: Night is Falling Again” („Yoru Ga Mata Kuru”) powstałe na przełomie lat ’79-’94.  

‘Live Fast, Die Young’ – kardynalna maksyma młodego i wyzwolonego pokolenia szalonych lat siedemdziesiątych. Żyjący w zgodzie z jej duchem trzej motocykliści lubują się w gwałceniu przygodnie napotkanych kobiet. Jeden z nich, Tetsurô, niespodziewanie wybrania jednak napastowaną uczennicę, wychylając się tym samym z paczki. Czyżby się zakochał?

Być może, aczkolwiek ciężko mieć co do tego stuprocentową pewność. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż Sone ucieka się do ciekawego zabiegu polegającego na eksploracji tych meandrów scenariusza, które wskazywać by mogły na stopniowe popadanie głównego bohatera w paranoję, jednakowoż spychając na dalszy plan historię jego domniemanej miłości. Im dalej akcja posuwa się ku przodowi, tym częściej traci on panowanie nad sobą pomimo, że z początku pozował na najspokojniejsze ogniwo w bandzie, powstrzymując narwanego kolegę przed zasztyletowaniem jednej z napastowanych ofiar. Zamieniają się oni w końcu modelem zachowań, lecz Kawashima na tym nie poprzestaje, brnąć jeszcze dalej w swoim szaleństwie. Wrażenie to skutecznie potęgują roztrzęsione ujęcia z perspektywy kierowcy motoru i nagromadzenie dziwacznych, czarno-białych wizji sennych, częstokroć zwieńczonych rozlewem krwi. Przyczyn jego nerwowości należałoby upatrywać w strachu o godność własnej siostry i ochranianej dziewczyny, zagrożonych seksualną napaścią ze strony kamrata, któremu dawno przestał już ufać. Pierwsza z nich oczywiście trafia w łapska napaleńca, a raczej pod niego…

Gdy hamulce zostają spuszczone z wodzy, zaczyna się ostra jazda bez trzymanki, rajd nieuchronnie prowadzący ku tragedii… i to właśnie on jest motywem przewodnim „Jokôsei: tenshi no harawata”. Paradoksalnie, najmocniejszym akcentem w scenariuszu Ikedy są już pierwsze minuty a także to, co dzieje się tuż przed wydarzeniem determinującym działania Tetsurô. Brutalny gwałt, jakiego dokonuje na swej sympatii w strugach deszczu, na zabłoconych torach kolejowych robi spore wrażenie, podobnież jak zanikający u dziewczyny z czasem opór, ale to w końcu jeden z wyznaczników nurtu. Nieco gorzej jest jednak na płaszczyźnie samego finału, bo chociaż przemoc sama w sobie zawsze pozostanie bezsensowną, to pytanie o to, co czyni z człowieka mordercę bardziej drobiazgowo potraktowane zostało w chociażby ekstremalnym „Organ” Kei Fujiwary (obrazem tym ciekawszym, że nakręconym przez kobietę!). Pamiętajmy jednak, że to ciągle lata siedemdziesiąte.

Orzechem nie do zgryzienia dla zachodniego widza okazać się zaś może wątpliwy sens retorycznego dla gwałcicieli, mizoginistycznego powiedzonka „Women are just for fucking… don’t we always say that?”. Z drugiej jednak strony, czy owe gatunkowe i kulturowe typowości nie determinują nurtu pinku eiga? Jakkolwiek by nie było, obraz to z wyższej półki i zdecydowanie wart polecenia.

by dux

sobota

Recenzja: Day Dream (1981)


Tytuł oryginalny: Day Dream
Tytuł angielski: Hakujitsumu
Reżyseria: Tetsuji Takechi
Scenariusz: Tetsuji Takechi
Data produkcji: 1981
Występują: Kyôko Aizome, Kei Sato, Takemi Katsushika, Saeda Kawaguchi




Próbowaliście już rozgryźć naturę wizji sennych?
…czym tak właściwie są i skąd się biorą?
Z jakich powodów psychika nieprzytomnego, miast pozwolić mu wypocząć zsyła na biedne czoło jeszcze więcej zmartwień – niestworzonych katów – i udręcza go niemiłosiernie?
Czy mroczne, duszne koszmary stanowić mogą do pewnego stopnia odbicie tego, co z naszym ciałem dzieje się w rzeczywistości?
Jakim cudem, oddając się w objęcia Morfeusza doświadczamy na raz zlepku tak wielu emocji i zachcianek?
Czy na taśmie filmowej, aby na pewno da się uwiecznić wypadkową prywatnych doświadczeń, myśli, pragnień, lęków i popędliwości w sposób iście horrendalny, surrealistycznie zakręcony, iluzoryczny?
I wreszcie… dlaczego halucynacje spoczywającej na fotelu dentystycznym, otumanionej Chieko jawią się oglądającemu aż tak (nie)klarownie?

„Day Dream” z 1981 roku stanowi pornograficzny remake starszej o około piętnaście lat, oryginalnej wersji „Hakujitsumu”. Wypadałoby również zauważyć, że jest pierwszym w historii japońskiego kina erotycznego obrazem zawierającym w sobie twardą pornografię. Notoryczne zbliżenia na kopulujące narządy płciowe, czy niewiarygodnie długa sekwencja w której dentysta pobudza palcami waginę molestowanej, znarkotyzowanej pacjentki (Kyôko Aizome, pierwsza królowa japońskiego porno) stały się niestety ofiarami drastycznych cięć. Takechi („Black Snow”) nie poprzestając na banalnym skandalizowaniu formą, zręcznie wplótł w swój twór elementy wampirycznego kina grozy i wszystko to opatulił hipnotyzującą, oniryczną atmosferą mary sennej. Odrealniony, gęsty klimat lepi ze sobą każdy kadr z osobna i nie ulatnia się ani na moment, aż do umownego zakończenia. To z kolei nakreślone zostało na tyle rozbieżnie, ażeby uniemożliwić widzowi tą jedną jedyną, klarowną interpretację. Izomorficzny wybieg zastosował Craven („Last House on the Left”, „Hills Have Eyes”), ponoć niekwestionowany mistrz amerykańskiego horroru w „A Nightmare on Elm Street” (84’). Smutne skądinąd, że postać Freda Kruegera - wyposażona w zestaw brzytew ikona popkultury - debiutując z miejsca została ukomiczniona, a wszystkiemu winien brak inwencji twórczej. Tymczasem przyodziany w czarny płaszcz, śmiertelnie poważny gnębiciel z „Day Dream” połyka na śniadanie większość kreacji Draculi, na image’u którego wyraźnie jest wzorowany. Pożądając nie osocza, a kwiatu łona ofiary podąży za wystraszoną Chieko wszędzie, gdzie ta go tylko zwabi. Posępne scenografie robią wrażenie, w szczególności opustoszała galeria handlowa i myjnia samochodowa z oferty której sfatygowana, odarta z bielizny kobieta skorzysta z niekłamaną przyjemnością…

Omamy to absolutnie niesamowite i dzięki temu właśnie pociągające, bowiem ciężko odpędzić się od wrażenia, iż funkcją surrealizmu świata przedstawionego jest skrzętne ukrycie czegoś na wskroś istotnego, przepełnionego anormalnym sensem. Dla przykładu; epizod z dramatyczną w swoim przebiegu sesją S&M zdaje się być niczym innym, jak tylko przejawem uwarunkowań, czy jak kto woli preferencji seksualnych głównej bohaterki… a wampiryczny oprawca z twarzą dentysty?

Któż z nas nie zna tej charakterystycznej, jedynej w swym rodzaju obawy przed sterylnym gabinetem, metalowymi cęgami, dźwiękiem wiertła, czy wreszcie najgorszym z nich wszystkich, uśmiechającym się właśnie do ciebie katem w bieli?
Z resztą może przesadzam, a wygląd chłostającego Chieko mężczyzny warunkują ostatnie przebłyski świadomości nieprzytomnej, widziała wtedy jego…
…i jako klientka nie mogła liczyć się z tym, że zostanie wykorzystana, a rozgrzane w rzeczywistości ciało przyczyni się do insurekcji erotycznego miszmaszu perwersyjnych, odrealnionych dziwactw w jej głowie.
Tylko dokąd to zmierza i czy u schyłku nieskończonego demony przeszłości, marne odbicia zakorzenionych głęboko w zatrwożonym sercu, prawdziwych mar pozwolą wreszcie odetchnąć śniącym?
…a może wyrwanie się ze szponów koszmaru to zaledwie utopijna, pobożna ułuda skrępowanych własnym lękiem?
I wreszcie… co Takechi chciał zasugerować postacią wyłaniającej się z mgły, a faktycznie proszonej przez zboczeńca do gabinetu dziewczynki?

by dux

Recenzja: A Woman Called Sada Abe (1975)


Tytuł oryginalny: Jitsuroku Abe Sada
Tytuł angielski: A Woman Called Sada Abe (aka Document: Sada Abe)
Reżyseria: Noboru Tanaka
Scenariusz: Akio Ido
Data produkcji: 1975
Występują: Junko Miyashita, Hideaki Esumi, Yoshie Kitsuda, Genshu Hanayagi





Przypadek Sady Abe – gejszy, która udusiła i wykastrowała Kichizo Ishidę (odcięte jądra i penisa zabrała ze sobą) stał się w Japonii sensacją na skalę narodową. Historia miłosnej obsesji, nieuchronnie prowadzącej ku śmierci latami inspirowała zarówno filozofów, jak i artystów, znajdując ujście wpierw na kartach literatury, znacznie później w świecie filmu. Dziwaczny mord na tle seksualnym z 1936 roku przyczynił się do rozwoju ero guro (erotycznej groteski), rozprawiano o nim także w dokumentalnym „History of Bizarre Crimes by Women in the Meiji Taisho and Showa Eras” („Meiji Taisho Showa Ryoki Onna Hanzaishi”, reż. Teruo Ishii, 1969). Abe na dobre znikła z życia publicznego dopiero w 1970, na długo po tajemniczym zajściu w Tokyo University Medical School. Otóż zaraz po jej aresztowaniu, genitalia zabitego kochanka przetransportowano do muzeum patologii i wystawiono na pokaz publiczny, gdzie tuż po zakończeniu II Wojny Światowej ślad po nich zaginął.

„SADA. KICHI. TWO PEOPLE”

Eksploatacyjny dramat w reżyserii Noboru Tanaki rekonstruuje dzieje znajomości Kichizo i Sady w kontekście okresu wojskowej mobilizacji Japonii, na pół roku przed podpisaniem Paktu antykominternowskiego z Niemcami. Wokół pochłoniętej łóżkowymi harcami, świntuszącej nawet w towarzystwie służek pary wszystko pędzi jak na złamanie karku – wąskimi dróżkami maszerują żołnierze – jednakże oni pozostają z dala od ludzi, na uboczu, goniąc wyłącznie za ekstazą i angażując się w co raz to pikantniejsze gry łóżkowe. Sadomasochistyczne igraszki obejmują takie praktyki jak gryzienie, czy duszenie (asfiksjofilię). Spekulowaliście kiedyś nad tym, do czego gotów jest posunąć się człek, ażeby utrzymać to zwolna przemijające, acz żarliwe pożądanie jakie splotło go w tańcu ciał z życiowym partnerem/ką?
Podczas zabaw z nożem przyszła morderczyni dowcipkuje nawet, że w końcu pozbawi kochanka życia, lecz ani ona, a już tym bardziej on nie traktują proroczych słów z powagą i oddając się błogim przyjemnościom, z wolna dążą ku doświadczeniu najintensywniejszej z ziemskich rozkoszy – spełnieniu się na krańcu żywota, gdy pozbawiony dopływu tlenu mózg obumiera, a napęczniała męskość drga w kobiecej pochwie, jakby umyślnie potęgując doznania.  Reżyser nie rezygnuje przy tym z namiętności, bo choć pogłębiająca się w oczach Abe, mroczna obsesja przeraża, to dzięki pierwszorzędnej grze aktorskiej niemal czuć ogień, jaki musiał spalać od wewnątrz zakochanych. Ów romantyczny wydźwięk podkreśla muzyka Kôichi’ego Sakaty, na czele z markotnym utworem odegranym tuż po kastracji Ishidy, gdy osamotniona żałobnica tuła się bez celu po mieście, a w tle ustawicznie przewijają się słowa „Patrząc w tył wiem, że byłam głupia. Zrobiłam coś, czego nie zrobiłby nikt zakochany.”. Myślała, że tym sposobem złączą się ze sobą na zawsze, tymczasem brakowało jej go coraz bardziej, odezwało się  również sumienie. Czy aby na pewno tego właśnie chciał?


„SADA, KICHI, INTO ONE”

Sada to postać ze wszech miar tragiczna – zgwałconą w wieku piętnastu lat dziewczynę, rodzina sprzedała do domu gejsz w Jokohamie. Od tamtej pory tułała się po kraju. Latami nie zagrzała nigdzie miejsca na dłużej, pałała się między innymi prostytucją w Osace. Romans z Kichizo musiał być czymś ponad to, najlepszą rzeczą  jaka przytrafiła jej się od czasów wczesnego dzieciństwa. Tyle, że człowiek skreślony za młodu nie nabywa prawa do szczęścia nawet wtedy, kiedy dojrzeje i skorodowany psychicznie niszczy wszystko co kocha. Zrobiła to z miłości?
Zaproponowany przez Ido bieg wydarzeń nieznacznie odbiega od tego przedstawionego  w „Ai no corrida”. Podczas gdy Oshima łamał tabu i skandalizował pornograficznymi ujęciami, Tanaka wyniósł na piedestał erotyzm, dotkliwie parząc widza żarem tlącym się w sercach ekranowej pary. Znana z „Secret Chronicle: She Beast Market” („Maruhi - Shikijo mesu ichiba”, 1974), czy „Secret Book: Sleeve and Sleeve” („Hihon: sode to sode”, 1974) Junko Miyashita wzniosła się zaś na wyżyny sztuki aktorskiej, odgrywając jedną z najważniejszych ról w karierze. Docenić należy także zdjęcia Masaru Mori, współpracującego wcześniej z Chusei Sone i ojcem S&M roman porno, Konumą. Warto wreszcie zapoznać się z „A Woman Called Sada Abe” choćby po to, by móc go porównać z biograficzną „Sadą” (reż. Nobuhiko Obayashi) z 98’. 

by dux

piątek

Recenzja: Killer Pussy (2004)


Tytuł oryginalny: Kiseichuu: kiraa pusshii
Tytuł angielski: Killer Pussy (aka Sexual Parasite: Killer Pussy)
Reżyseria: Takao Nakano
Scenariusz: Takao Nakano
Kraj: Japonia
Data produkcji: 2004
Występują: Sakurako Kaoru, Natsumi Mitsu, Sachika Uchiyama, Yumi Yoshiyuki


Zapewne mało kto insynuował, jak  wielce osobliwy twór mógłby się zrodzić z ewentualnego połączenia fraz ‘reżyser AV’ i ‘„Dreszcze” Cronenberga’, bo niby po co?
…a że w filmografii Nakano dominują sex komedie („Sumo Vixens”, „Queen Bee Honey”) – jest i aktorska wersja popularnego hentai „Legend of the Overfiend” (tetralogia „ExorSister” aka „Uratsuki-dôji”, 94’) – oczekiwania odnośnie „Killer Pussy” ugruntować należałoby już na wstępie…

Pierwej, niczym w „Cannibal Holocaust” (reż. Ruggero Deodato, 79’) widać… dorzecze Amazonki (przynajmniej teoretycznie). Potem; zupełnie jak w „Braindead” (reż. Peter Jackson, 92’); kilkuosobowa ekspedycja naukowa próbuje wywieźć z tropików nieznany jak dotąd ludzkości gatunek i choć miejscowy szaman zdecydowanie im to odradza, na nic się zdaje perswazja. Wkrótce tajemniczy biont wymyka się z pod kontroli…
Tymczasem gdzieś daleko, bo w samym sercu Japonii piątka młodziaków przemierza leśne ostępy i ni stąd ni zowąd zaczyna im szwankować furgonetka (co w horrorze pretenduje do miana swoistego novum ;-)). Grupka dociera do skomplikowanego systemu podziemnych korytarzy, gdzie nabierają ochoty na miłosne harce nie przejmując się zbytnio faktem, iż sąsiadują z zamrożonymi ludzkimi zwłokami! (ach, ta dzisiejsza młodzież). Ciałem, które wkrótce ożyje…

Tematyka „Kiseichuu: kiraa pusshii” otwierała przed reżyserem spore możliwości i tak oto cudzożywny organizm zamieszkujący kobiece narządy rozrodcze, a żywiący się penisami symbolizować mógł odwieczny lęk vir przed kastracją, czyli utratą owej męskości. Tymczasem parazyt, seksualny bądź co bądź, paradoksalnie wcale nie obliguje widza do zastanowienia się nad naturą jednego z dwóch freudowskich popędów. Fakt – dziewczyny są powabne, swymi obfitymi biustami świecą nader często, a spódniczki noszą tak krótkie, że równie dobrze mogłoby ich nie być w ogóle – tylko czy oto w istocie chodziło?
Cóż, nawet gdyby rozpatrywać „Killer Pussy” w kategoriach pastiszu „Shivers”, to nie należało aż tak spłycać wagi dzieła Kanadyjczyka, chociażby poprzez wzgląd na jego status historyczny. Trudno jednak całemu temu kiczowi odmówić pewnego uroku, bowiem już pseudo-ujęcia z wnętrza kanałów rodnych – wychodzącego na żer stworzenia i zwiastującego jego nadejście, charakterystycznego chrupnięcia podczas konsumpcji uparcie wpychanych doń, męskich członków wywołują u widza niekontrolowany wybuch śmiechu. Zainfekowany srom-dusiciel, czy umazane krwią i śluzem pochwowym damy siłujące się na rozłożonej w niewiadomych celach macie (całość przypomina zapasy w galaretce ;-)), to zaledwie część ‘atrakcji’ jakie z myślą o zapaleńcach ‘splatter eros’ w tradycji serii „Guts of a Virgin” Gairy przygotował Nakano. Ukoronowaniem tych niespełna sześćdziesięciu minut tonącej w różnorakich, acz zawsze gęstych wydzielinach groteski pozostaje oczywiście… cipa. I to stricte, we własnej osobie. Wprawdzie gumowa, lecz większa niż zazwyczaj, a do tego zębata i rozjuszona nie na żarty z tym, że to już trzeba zobaczyć na własne oczy…

by dux

środa

Recenzja: Gate of Flesh (1964)


Tytuł oryginalny: Nikutai no mon
Tytuł angielski: Gate of Flesh
Reżyseria: Seijun Suzuki
Scenariusz: Goro Tanada
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1964
Występują: Yumiko Nogawa, Kayo Matsuo, Satoko Kasai, Jo Shishido




W przełomowym dla dalszego rozwoju kina erodukcji roku 1964 światło dzienne ujrzało przynajmniej kilka obrazów o których dzisiaj warto pamiętać. Pośród nich umieścić należałoby między innymi „Independent Sex Unit” („Dokuritsu glamour butai”)  i „Mistress” („Mekake”) w reżyserii jednego z ‘Herosów Pierwszej Fali’ Kinyi Ogawy, dziecko ojca chrzestnego pinku Kôji Wakamatsu – „Resume of Love Affairs” („Joji no rirekisho”), oraz wysmakowany „Woman of the Dunes” („Suna no onna”) Teshigahary oparty na kanwach noweli pióra Kôbô Abe. Tetsuji Takechi spłodził natomiast „The Dream of the Red Chamber” („Kokeimu”) i; co ważniejsze; „Day-Dream” („Hakujitsumu”) – pierwszy wysokobudżetowy pink w historii kinematografii Kraju Kwitnącej Wiśni. Tymczasem współpracujący z Nikkatsu, znany przede wszystkim jako twórca B-klasowych filmów gangsterskich Seijun Suzuki („Youth of the Beast”, „Tokyo Drifter”, „Branded to Kill”) posunął się znacznie dalej i jako pierwszy pozwolił sobie na obnażenie ciał aktorów przed kamerą…

Powojenne Tokio lat czterdziestych ubiegłego wieku, na tle zatłoczonych ulic prostytutki organizują się w niewielkie grupy. Żyją w opustoszałych, zniszczonych budynkach, atakują maruderów naruszających granice ich terytorium i nie obawiają się alfonsów – zarabiając same na siebie. Koegzystencja w takiej zamkniętej, żeńskiej wspólnocie wymaga jednak pewnego chłodnego wyrachowania. Żadna z kobiet nie ma prawa współżyć za darmo, a wszelakie miłosne uniesienia są dotkliwie karane…

Osierocona Maya (Yumiko Nogawa) dołącza do panienek lekkich obyczajów w nadziei, że w końcu uda jej się wyrwać ze szponów głodu i ściskającej za gardło biedy. Wkrótce kobiety udzielą schronienia rannemu, poszukiwanemu przez władze Shintaro. Niedoświadczona dziewczyna zakochuje się w nowym lokatorze. Dobrze wie co czeka ją wraz z chwilą, gdy odda się mężczyźnie z miłości, pomimo tego ryzykuje nie bacząc na konsekwencje… ale czy taka para ma przed sobą jakąś przyszłość?

„Nikutai no mon”, jako jeden z najwcześniejszych przykładów sadomasochistycznego kina w ujęciu soft-core to bez wątpliwości dzieło przełomowe. Erotyczny taniec nagich, rozpalonych pożądaniem ciał to jedno, ale pozostaje jeszcze kwestia bolesnych sankcji jakie prostytutki przewidują za złamanie tej najważniejszej z kardynalnych zasad. Widok związanych i chłostanych kobiet to płaszczyzna na której Nikkatsu wytrwale budowało swój wizerunek, charakterystyczny dla późniejszych lat styl artystyczny.

Przesycony antyamerykańskim nastawieniem wobec okupujących Tokio żołnierzy „Gate of Flesh” to jednak także, a może nawet przede wszystkim uczta wizualna. Scenograficzny kunszt zrujnowanych pustostanów, martwe tło w scenie kuszenia czarnoskórego księdza, wyznania nierządnic zwracające na siebie uwagę kolorystycznym dopieszczeniem kadrów, czy wreszcie ubicie i rozczłonkowanie krowy sfilmowane ze wszystkimi swymi odpychającymi szczegółami to zaledwie preludium do tego, nad czym nie godzi się już dłużej rozwodzić… ów przepych winno się smakować sememu.




 by dux   
   

sobota

Recenzja: Female Market: Imprisonment (1986)


Tytuł oryginalny: Ryôjoku mesu ichiba - kankin
Tytuł angielski: Female Market: Imprisonment (aka Female Market)
Reżyseria: Yasuaki Uegaki
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1986
Występują: Kaori Asô, Minako Ogawa, Kayo Kiyomoto, Tatsuya Aoki   

IMDB LINK

Za scenariusz do „Female Market: Imprisonment” odpowiada nie kto inny, jak Kazuo "Gaira" Komizu i obok „Woman in the Box:Virgin Sacrifice” stanowi on jego najważniejsze samodzielne dokonanie w tej materii. Plot fabularny nie należy do skomplikowanych, aczkolwiek poraża swoją powagą i umownym realizmem, trudno bowiem oponować z faktem, iż handel żywym towarem w dalszym ciągu pozostaje niewyplenionym problemem współczesnego świata…

Uchiyama wraca późnym wieczorem do domu. Po wjechaniu w rzadziej uczęszczaną, kiepsko oświetloną uliczkę, drogę zajeżdża jej przebrany za kobietę mężczyzna. Miki daje się obezwładnić i koniec końców uśpić za pomocą gazy nasączonej chloroformem. Budzi się przywiązana do słupa wraz z czwórką zupełnie obcych sobie kobiet. W pomieszczeniu znajduje się ogromny, suto zastawiony stół przy którym ucztuje dwóch mężczyzn. Wszędzie dookoła znajdują się uzbrojeni, przyodziani w czarne kombinezony strażnicy. Pod sufitem wisi zaś zwrócona głową ku dołowi dziewczyna. Jak się okazuje, powieszono ją tam już dobrą chwilę temu… ale po co?
Otóż celebrujący przy jadle bossowie grupy przestępczej, pałającej się uprowadzaniem, seksualnym treningiem i sprzedażą porwanych kobiet, pragną złamać jej opór, co im się zresztą udaje. Ta, nie mogąc znieść bólu poddaje się i spełnia erotyczne zachcianki oprawców. Kobiety które nie przysporzą im problemów, liczyć mogą na lepsze traktowanie – czyste ubrania, czy regularne posiłki. Wśród grupy nowo-pojmanych znajdą się jednak i bohaterki, które podejmą nierówną walkę o zbrukaną godność.

Niesamowicie szowinistyczny światopogląd, wedle którego rola kobiety ogranicza się co najwyżej do zaspakajania seksualnych potrzeb pierwiastka męskiego to jeden z wyznaczników nurtu – stąd fabuły lubią wychodzić w kierunku dużo ciekawszych rozważań. Ogromna dawka erotyki, sprowadzająca się w znacznej mierze do gwałtów na porwanych dziewczynach (im dalej, tym okrutniejszych i wymyślniejszych) czyni „Ryôjoku mesu ichiba – kankin” trudnym w odbiorze, szorstkim rape movie. Widz, poza rozlicznymi zgwałceniami zmuszony jest oglądać notoryczne sceny łóżkowych igraszek z udziałem kobiet, które dobrowolnie poddały się woli oprawców, a i w tym wypadku zdarzają się takie ekscesy jak tortury przy użyciu twardej główki skórzanego bicza. Ofiary, które opierają się mężczyznom przez dłuższy czas traktowane są jeszcze paskudniej. Gdy w wyniku zaplanowanej ucieczki dwóm kobietom udaje się opuścić celę, a jedna z nich zostaje postrzelona rozpoczyna się prawdziwy spektakl tortur i okrucieństwa. Biczowanie, czy gwałt przy zastosowaniu akupunktury są jednak niczym wobec odprawienia stosunku z postrzeloną, umierającą już dziewczyną. Na tę poniżającą, skrajnie perwersyjną egzekucję  w akcie pokuty zmuszona jest spoglądać jej kompanka. Moment w którym dogorywająca wyciąga dłoń w kierunku obezwładnionej towarzyszki niedoli, po czym przestaje oddychać, a oprawca kończy się z nią bawić ostatecznie zabija ćwieka i widzowi. Temu, jeszcze na długo po seansie ciężko się będzie pozbierać. O widocznej degradacji seksualnej świadczą także na pozór błahe, pojedyncze ekscesy… strażnik, który postrzelił wspomnianą kobietę dostaje w twarz od swojego szefa (niszczy towar, za który organizacja mogła zainkasować sporą sumę pieniędzy), mężczyzna który podaje dziewczynie ubrania domaga się w zamian seksu oralnego, a głównej bohaterce podczas gdy jest biczowana z ust szefa organizacji przychodzi usłyszeć nieco cyniczną kwestię „pięknem kobiety jest jej uległość”…

Zdawać by się mogło, iż z racji ram gatunkowych „Female Market” to ordynarny zlepek erotyzowanych scen gwałtów, jednak nie do końca. Ciekawie bowiem wypada różnorodność osobowości zaprezentowanych postaci – ofiary uległe, kobiety broniące swojej godności, bezlitosny szef gangu, czy wreszcie najciekawszy moim zdaniem strażnik który wpierw strzela do jednej z kobiet, po czym coś w nim pęka i pomaga w ucieczce innej. Uzależniony od narkotyków, tutaj otrzymujący je w zamian za posłuszeństwo nareszcie bierze swe życie we własne ręce. Cokolwiek ekscentrycznie prezentuje się natomiast motyw dobrowolnego stosunku seksualnego głównej bohaterki z nawróconym oprawcą. Czyżby tak prędko wybaczyła mu śmiertelne zranienie koleżanki?

...a może trening zrobił swoje… po wszystkim co ją spotkało,  finalnie zaczęła utożsamiać się z rolą kobiety zdanej na łaskę i niełaskę mężczyzny, widząc zatem czego oczekuje od niej w danej chwili wybawiciel, po prostu mu to daje. Cieszy fakt, iż pod przykrywką błahej na pozór fabuły sklecono całkiem interesujący obraz, zmuszający widza do uruchomienia zwojów myślowych. Rzecz jasna brutalna erotyka przede wszystkim, obok zadatki na niezłą sensację i depresyjna, brudna atmosfera przystosowanego pod więzienie magazynu – estetyka to zupełnie różna od pastiszowych wybryków rodem z „Guts of a Virgin”.

Choć „Female Market” daleko pod względem wykonania do ekranizacji czytadeł Dana, to Uegaki zdołał zapanować nad ekipą i nie męczy widza kiepskimi ujęciami. Aktorzy zagrali przekonująco, a brak muzyki tylko pomaga w budowaniu specyficznego klimatu całości. Krwawe efekty, z odgryzieniem męskich genitaliów na czele również prezentują się nienajgorzej, aczkolwiek wiadomo, że motorem napędowym przedstawionej historii są w istocie brutalne gwałty. Mimo iż nie brak tu eksploatacyjnego zacięcia, przemyślany wątek drama czyni scenariusz Gairy bezapelacyjnie wartym uwagi.


by dux