sobota

Recenzja: Rusted Body: Guts of a Virgin III (1987)

Tytuł oryginalny: Gômon kifujin
Tytuł angielski: Female Inquisitor (aka Rusted Body: Guts of a Virgin III)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1987
Występują: Keiko Asano, Saeko Kizuki, Ayu Kiyokawa, Hitomi Kazama        

IMDB LINK


W „Female Inquisitor” Komizu znacznie oddalił się od poetyki horroru, rezygnując z pierwiastka nadprzyrodzonego jakim w „Guts of a Virgin” („Shojo no harawata”) był żądny gwałtu, usmarowany błotem stwór, a w „Guts of a Beauty” („Bijo no harawata”) powstałe z umarłych, hermafrodytyczne monstrum z dumą prezentujące przed kamerą swoje uzębione prącie i niezwykle chłonny srom…

On – młody bankier i ona – jego żona; porwani zostają przez bandę zwyrodniałych złodziei. Przewodząca im, szczodrze obdarowana przez naturę Ichijiru, pragnie się obłowić za wszelką cenę. Zarządza poddanie ofiar sadystycznym torturom, jednak dopiero za sprawą seksu wydobywa od zmachanego małżeństwa pożądane informacje…

Gdy leśne zło zgwałciło już wszystko, co tylko miało pochwę, a ociekająca śluzem bestyjka zaprosiła w objęcia swego krocza łepetynę znienawidzonego mężczyzny Komizu zadecydował, iż w swoim następnym dziełku zastąpi je diabłami w ludzkich skórach. Posunięcie to o tyle nietrafione, że trylogia straciła swój pazur, a „Rusted Body: Guts of a Virgin III” okazał się czystym exploitem, erotyczną komedią do obejrzenia na raz, a zarazem w sam raz na nudny wieczór. Trudno bowiem oczekiwać, że odrobina gore (m.in. wyrywanie zębów) i pojękiwania parzących się z oprawcami biedaków, zaspokoją wymagania smakoszy japońskiej seksploatacji. Na ich tle nieco ciekawiej wypadają męczarnie mężczyzny, któremu wpierw uniemożliwia się wytrysk, potem zaś raz za razem doprowadza do orgazmu. Zdecydowanie najmocniejszym akcentem „Gômon kifujin” pozostaje jednak opuszczenie rozhisteryzowanej ofiary do balii pełnej maleńkich ryb – rozdrażniane przez szantażystów stworzenia penetrują kobiecy odbyt i narządy rozrodcze. Wszystko to w wydaniu softcore, nie liczcie więc przypadkiem na ostre porno z mikroskopowymi zbliżeniami!

by dux

Recenzja: Guts of a Beauty (1986)

Tytuł oryginalny: Bijo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Beauty (aka Entrails of a Beautiful Woman or Guts of a Virgin 2)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Megumi Ozawa, Seira Kitagawa, Ken Yoshizawa, Ayako Ishii   

IMDB LINK

Po scenariuszach do „Woman in the Box: Virgin Sacrifice” i „Female Market: Imprisonment”, oraz debiucie reżyserskim Komizu w postaci kultowego „Guts of a Virgin” nadszedł czas na kolejny projekt. Nakręcona jeszcze w ’86 kontynuacja okazała się przeciętnym violent pinkiem, wzbogaconym o element nadprzyrodzony i kilka naprawdę szalonych pomysłów. Paradoksalnie jednak zabrakło amatorskiej otoczki, multum głupawych tekstów oraz… napalonego, szczodrze obdarzonego przez naturę zła, chętnie podrzucającego kikuty do masturbacji rozochoconym dziewojom…

Siatka handlarzy żywym towarem uprowadza poszukującą siostry, młodziutką Yoshimi. Brutalnie gwałcona dziewczyna dowiaduje się, że zaginiona stawiła się na zaaranżowane przez własnego chłopaka spotkanie i została wywieziona gdzieś do Afryki, skąd prawdopodobnie już nigdy nie powróci. Yoshimi czeka taki sam los, a seksualna libacja w której przymusowo bierze udział, to zaledwie przedsmak jej przyszłych męk. Podczas gdy orgia gwałtów trwa w najlepsze, oprawcy szprycują swoją ofiarę niezwykle silnym, kosztownym narkotykiem. Gdy specyfik zaczyna działać, ta sama domaga się seksu. Po jakimś czasie udaje jej się jednak zbiec, a nawet dotrzeć do pobliskiego szpitala. Tam zwierza się ze swoich tragicznych przejść dyżurującej lekarce. Naćpana, skacze z dachu budynku. Pani doktor poprzysięga zemstę...

…a że historia lubi się powtarzać, misterny plan odwetu za krzywdy pacjentki bierze w łeb i sama trafia w łapska Yakuzy. Poddana serii upadlających tortur umiera po to, by powstać z martwych jako pokraczna bestia, która z pomocą uzębionego czuba swego nowego, mięsistego przyjaciela zaczyna stopniowo eliminować złoczyńców…

Oko cieszą przyzwoicie wykonane efekty gore, wśród których prym wiedzie sama postać hermafrodytycznego monstrum wyposażonego zarówno w niezwykle pojemną (!) pochwę, jak i w wielgachnego, zębatego penisa. Pozbawiona skóry, ociekająca śluzem już sama w sobie niezaprawionego widza przyprawić może o odruch wymiotny. Rozjuszona, krąży po mieście pozbawiając mózgoczaszki jednego z nieszczęśliwców, innego zaś doświadczając jak bardzo rozciągliwym narzędziem zbrodni okazuje się być… srom. Poza tym kto by przypuszczał, że oralne zabawy z uzębionym, wyraźnie przerośniętym, a przy tym wrogo nastawionym prąciem skończyć się mogą tragicznie?

Zabawne, że osobliwe fantazje Gairy choć kuriozalne, okraszono całkiem przyzwoitymi tekstami. Narkotyk wywołujący mutacje u zamęczonych ślicznotek jest przecież szczytem absurdu, mimo to śmiertelna powaga bijąca z ekranu przytłacza i nie pozostawia wątpliwości, że stylistyka to całkiem odmienna od tej wtórnej, żartobliwej konwencji w jakiej utrzymany pozostawał oryginał. Jednakże z punktu widzenia maniaków ociekającej płynami ustrojowymi, obficie podlanej seksualnym sadyzmem ekstremy filmowej rodem z Japonii, mordercze narządy płciowe (warto wiedzieć, że srom zaatakował jeszcze niespełna osiemnaście lat później w „Killer Pussy” ;)) zdają się być motywem godnym chwili uwagi.

by dux

Recenzja: Guts of a Virgin (1986)


Tytuł oryginalny: Shojo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Virgin (aka Entrails of a Virgin)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Naomi Hagio, Saeko Kizuki, Megumi Kawashima, Kazuhiko Goda


Swoje pierwsze kroki w przemyśle filmowym Komizu stawiał u boku ojca chrzestnego pinku, Koji Wakamtsu, współpracując z mistrzem przy produkcji takich obrazów jak „Seiyûgi”, okrzykniętym jako jeden z najwybitniejszych reprezentantów nurtu „Yuke yuke nidome no shojo” (Go, Go Second time Virgin”), czy „Seizoku” („Sex Jack”). Jednak to dopiero rok 1986 okazał się punktem zwrotnym w karierze Gairy, przynosząc mu w pewnych kręgach status twórcy kultowego, a zaczęło się od szalenie interesującego na tle przeciętnych rape movies scenariusza do „Ryôjoku mesu ichiba – kankin” („Female Market”)… skończyło zaś na stanowiących mariaż horroru z kinem pink „Wnętrznościach Dziewicy” i ich sequelu o wiele mówiącym tytule „Wnętrzności Ślicznotki”.

Trójka pałających się erotyczną fotografią wyrobników, zaprasza na wspólny wypad za miasto proporcjonalną liczbę modelek (po jednej na głowę, co by nikt narzekał na brak "rozrywek"). Celem podróży jest zlokalizowana gdzieś w kniei drewniana chatka, ale jeszcze przed dotarciem na miejsce uderzają na leśnej drodze w coś, co wyskoczyło im zza drzewa wprost przed maskę samochodu. Szybko odjeżdżają z miejsca wypadku nie mając pojęcia w co tak właściwie wjechali, a potrącony - jak się okazuje - stwór z byczym penisem zaczyna metodycznie eliminować intruzów, brutalnie gwałcąc przy tym żeńską część nieproszonych gości…

Podejrzanie rozbudowana (!) linia fabularna, za punkt wyjścia przyjmująca eskapadę wycieczkowiczów w leśne ostępy z pewnością musiała być w chwili powstawania „Shojo no harawata” szczytem inwencji twórczej, a zarazem swoistym novum. W końcu przeżuty wcześniej na każdy z możliwych sposobów w kinie przetrwania („Deliverance”), nierzadko łączonym z nurtem animal attack („Something is out There”), slasherem („Rituals”, „Just Before Dawn”), czy camp slasherach („Friday 13th”, „Madman”), bądź wreszcie kultowym „The Evil Dead” Raimiego motyw i tutaj stanowi jedynie preludium do serii zgonów głupców, którzy nieopatrznie odważyli się zapuścić głęboko w las. Ktoś mógłby oznajmić, że w krwistym horrorze liczy się co najwyżej wymyślność efektów gore, co tu zatem robią powszednie dla tego typu filmów zdzielenie ofiary po łbie czymś ciężkim – kiepsko wykonane swoją drogą –  i dekapitacja?
Inaczej się ma sprawa w odniesieniu do jednej z oszalałych bohaterek, dającej show godny tych skrajnie perwersyjnych, japońskich wybryków. Pannica obrywa podrzuconą ręką, po czym zaczyna się owym zakrwawionym kikutem masturbować (!), a pojawiająca się niewiadomo skąd, uczynna bestyjka z prąciem na baczności doprowadza ją do orgazmu, usuwając przez pochwę trzewia. Warto w tym miejscu nadmienić, iż obok motywu duszenia i odcinania męskich genitaliów w pornograficznym „In the Realm of the Senses” Oshimy, sprezentowania w dużym zbliżeniu przekłucia igłą oka w „Guinea Pig: Devil's Experiment” Hino, morderstwa przy użyciu laboratoryjnych próbówek („Biotherapy”), czy widokiem ryczącego jak dziecko, podnieconego seksualnie zabójcy dokonującego masakry przy użyciu nóg z „Ichi the Killer”  Takashi'ego Miike jest to bezsprzecznie jedna z najsłynniejszych ekstremalnych scen wszechczasów i chociażby – lub raczej głównie poprzez wzgląd na ten fakt – warto by pomyśleć nad zaopatrzeniem się w „Entrails of a Virgin”.
Resztę wygodniej byłoby przemilczeć, bowiem jako całość „Wnętrzności…” wypadają po prostu mizernie chyba, że potencjalny odbiorca jest amatorem japońskiej erotyki, a scenariusza Komizu nie potraktuje serio. Kwestie mówione to pod względem złożoności i sensowności totalne dno, niespodziewanie ratuje je jednak sprośny, humorystyczny charakter wymiany zdań między kopulującymi parami…

„-Widziałaś kiedyś coś takiego?
-Kilka Razy.
-Chcesz mi go włożyć do środka?”


…a podobne ‘konwersacje’ występują tu w ilościach hurtowych, co w połączeniu ze śmiertelną powagą malującą się na twarzach "dziewic", przerażającym potworem-gwałcicielem (wizualnie przypominającym umorusanego błotem człeka) z całodobową erekcją, sfiksowaną młódką biegającą po lesie, a zarazem z zapamiętaniem ssącą konary drzew, koniec końców poddającą się dosyć… nietypowej formie ipsacji, oraz potężną dawką gwałtu i rozlicznymi nawiązaniami do „Martwego Zła” tworzy mieszankę wybuchową. „Guts of a Virgin” to film zły, sztampowy, do bólu przewidywalny, w dużej mierze z kiepskimi efektami i beznadziejną charakteryzacją, ścieżką dźwiękową tworzoną głównie za sprawą pojękiwań aktorek, jednym słowem… kultowy, zakończony nomen omen równie kultowym tekstem:

Zastanawiam się, co zdarzyło się tamtego dnia;
Byłam przerażona, ale mi się to podobało.”

by dux 

czwartek

Recenzja: Angel Guts: High School Coed



Tytuł oryginalny: Jokôsei: tenshi no harawata (aka Tenshi no harawata 1)
Tytuł angielski: Angel Guts: High School Coed
Reżyseria: Chusei Sone
Scenariusz: Toshiharu Ikeda
Kraj: Japonia
Data produkcji: 1978
Występują: Megu Kawashima, Tatsuma Higuchi, Sanshô Shinsui, Tsutomu Hori

IMDB LINK

„Tenshi no harawata” to niezwykle popularna w Japonii saga roman porno, z którą od samego początku związany był Takashi Ishii (w późniejszym okresie odpowiedzialny m.in. za scenariusz do „Evil Dead Trap”). W skład serii; obok „Angel Guts: High School Coed”; wpisują się jeszcze następujące obrazy: „Angel Guts: Red Classroom” („Tenshi no harawata: Akai kyôshitsu), „Angel Guts: Nami” („Tenshi no harawata: Nami”), „Angel Guts: Red Porno” („Tenshi no harawata: Akai Inga”), „Angel Guts: Rouge” („Tenshi no Harawata: Rouge”), „Angel Guts: Red Rope” („Akai nawa hateru made”), „Angel Guts: Red Vertigo” („Tenshi no harawata: Akai memai”), oraz „Angel Guts: Red Lightning” („Tenshi no harawata: Akai senko”), „Angel Guts: Night is Falling Again” („Yoru Ga Mata Kuru”) powstałe na przełomie lat ’79-’94.  

‘Live Fast, Die Young’ – kardynalna maksyma młodego i wyzwolonego pokolenia szalonych lat siedemdziesiątych. Żyjący w zgodzie z jej duchem trzej motocykliści lubują się w gwałceniu przygodnie napotkanych kobiet. Jeden z nich, Tetsurô, niespodziewanie wybrania jednak napastowaną uczennicę, wychylając się tym samym z paczki. Czyżby się zakochał?

Być może, aczkolwiek ciężko mieć co do tego stuprocentową pewność. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż Sone ucieka się do ciekawego zabiegu polegającego na eksploracji tych meandrów scenariusza, które wskazywać by mogły na stopniowe popadanie głównego bohatera w paranoję, jednakowoż spychając na dalszy plan historię jego domniemanej miłości. Im dalej akcja posuwa się ku przodowi, tym częściej traci on panowanie nad sobą pomimo, że z początku pozował na najspokojniejsze ogniwo w bandzie, powstrzymując narwanego kolegę przed zasztyletowaniem jednej z napastowanych ofiar. Zamieniają się oni w końcu modelem zachowań, lecz Kawashima na tym nie poprzestaje, brnąć jeszcze dalej w swoim szaleństwie. Wrażenie to skutecznie potęgują roztrzęsione ujęcia z perspektywy kierowcy motoru i nagromadzenie dziwacznych, czarno-białych wizji sennych, częstokroć zwieńczonych rozlewem krwi. Przyczyn jego nerwowości należałoby upatrywać w strachu o godność własnej siostry i ochranianej dziewczyny, zagrożonych seksualną napaścią ze strony kamrata, któremu dawno przestał już ufać. Pierwsza z nich oczywiście trafia w łapska napaleńca, a raczej pod niego…

Gdy hamulce zostają spuszczone z wodzy, zaczyna się ostra jazda bez trzymanki, rajd nieuchronnie prowadzący ku tragedii… i to właśnie on jest motywem przewodnim „Jokôsei: tenshi no harawata”. Paradoksalnie, najmocniejszym akcentem w scenariuszu Ikedy są już pierwsze minuty a także to, co dzieje się tuż przed wydarzeniem determinującym działania Tetsurô. Brutalny gwałt, jakiego dokonuje na swej sympatii w strugach deszczu, na zabłoconych torach kolejowych robi spore wrażenie, podobnież jak zanikający u dziewczyny z czasem opór, ale to w końcu jeden z wyznaczników nurtu. Nieco gorzej jest jednak na płaszczyźnie samego finału, bo chociaż przemoc sama w sobie zawsze pozostanie bezsensowną, to pytanie o to, co czyni z człowieka mordercę bardziej drobiazgowo potraktowane zostało w chociażby ekstremalnym „Organ” Kei Fujiwary (obrazem tym ciekawszym, że nakręconym przez kobietę!). Pamiętajmy jednak, że to ciągle lata siedemdziesiąte.

Orzechem nie do zgryzienia dla zachodniego widza okazać się zaś może wątpliwy sens retorycznego dla gwałcicieli, mizoginistycznego powiedzonka „Women are just for fucking… don’t we always say that?”. Z drugiej jednak strony, czy owe gatunkowe i kulturowe typowości nie determinują nurtu pinku eiga? Jakkolwiek by nie było, obraz to z wyższej półki i zdecydowanie wart polecenia.

by dux