sobota

Recenzja: Guts of a Virgin (1986)


Tytuł oryginalny: Shojo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Virgin (aka Entrails of a Virgin)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Naomi Hagio, Saeko Kizuki, Megumi Kawashima, Kazuhiko Goda


Swoje pierwsze kroki w przemyśle filmowym Komizu stawiał u boku ojca chrzestnego pinku, Koji Wakamtsu, współpracując z mistrzem przy produkcji takich obrazów jak „Seiyûgi”, okrzykniętym jako jeden z najwybitniejszych reprezentantów nurtu „Yuke yuke nidome no shojo” (Go, Go Second time Virgin”), czy „Seizoku” („Sex Jack”). Jednak to dopiero rok 1986 okazał się punktem zwrotnym w karierze Gairy, przynosząc mu w pewnych kręgach status twórcy kultowego, a zaczęło się od szalenie interesującego na tle przeciętnych rape movies scenariusza do „Ryôjoku mesu ichiba – kankin” („Female Market”)… skończyło zaś na stanowiących mariaż horroru z kinem pink „Wnętrznościach Dziewicy” i ich sequelu o wiele mówiącym tytule „Wnętrzności Ślicznotki”.

Trójka pałających się erotyczną fotografią wyrobników, zaprasza na wspólny wypad za miasto proporcjonalną liczbę modelek (po jednej na głowę, co by nikt narzekał na brak "rozrywek"). Celem podróży jest zlokalizowana gdzieś w kniei drewniana chatka, ale jeszcze przed dotarciem na miejsce uderzają na leśnej drodze w coś, co wyskoczyło im zza drzewa wprost przed maskę samochodu. Szybko odjeżdżają z miejsca wypadku nie mając pojęcia w co tak właściwie wjechali, a potrącony - jak się okazuje - stwór z byczym penisem zaczyna metodycznie eliminować intruzów, brutalnie gwałcąc przy tym żeńską część nieproszonych gości…

Podejrzanie rozbudowana (!) linia fabularna, za punkt wyjścia przyjmująca eskapadę wycieczkowiczów w leśne ostępy z pewnością musiała być w chwili powstawania „Shojo no harawata” szczytem inwencji twórczej, a zarazem swoistym novum. W końcu przeżuty wcześniej na każdy z możliwych sposobów w kinie przetrwania („Deliverance”), nierzadko łączonym z nurtem animal attack („Something is out There”), slasherem („Rituals”, „Just Before Dawn”), czy camp slasherach („Friday 13th”, „Madman”), bądź wreszcie kultowym „The Evil Dead” Raimiego motyw i tutaj stanowi jedynie preludium do serii zgonów głupców, którzy nieopatrznie odważyli się zapuścić głęboko w las. Ktoś mógłby oznajmić, że w krwistym horrorze liczy się co najwyżej wymyślność efektów gore, co tu zatem robią powszednie dla tego typu filmów zdzielenie ofiary po łbie czymś ciężkim – kiepsko wykonane swoją drogą –  i dekapitacja?
Inaczej się ma sprawa w odniesieniu do jednej z oszalałych bohaterek, dającej show godny tych skrajnie perwersyjnych, japońskich wybryków. Pannica obrywa podrzuconą ręką, po czym zaczyna się owym zakrwawionym kikutem masturbować (!), a pojawiająca się niewiadomo skąd, uczynna bestyjka z prąciem na baczności doprowadza ją do orgazmu, usuwając przez pochwę trzewia. Warto w tym miejscu nadmienić, iż obok motywu duszenia i odcinania męskich genitaliów w pornograficznym „In the Realm of the Senses” Oshimy, sprezentowania w dużym zbliżeniu przekłucia igłą oka w „Guinea Pig: Devil's Experiment” Hino, morderstwa przy użyciu laboratoryjnych próbówek („Biotherapy”), czy widokiem ryczącego jak dziecko, podnieconego seksualnie zabójcy dokonującego masakry przy użyciu nóg z „Ichi the Killer”  Takashi'ego Miike jest to bezsprzecznie jedna z najsłynniejszych ekstremalnych scen wszechczasów i chociażby – lub raczej głównie poprzez wzgląd na ten fakt – warto by pomyśleć nad zaopatrzeniem się w „Entrails of a Virgin”.
Resztę wygodniej byłoby przemilczeć, bowiem jako całość „Wnętrzności…” wypadają po prostu mizernie chyba, że potencjalny odbiorca jest amatorem japońskiej erotyki, a scenariusza Komizu nie potraktuje serio. Kwestie mówione to pod względem złożoności i sensowności totalne dno, niespodziewanie ratuje je jednak sprośny, humorystyczny charakter wymiany zdań między kopulującymi parami…

„-Widziałaś kiedyś coś takiego?
-Kilka Razy.
-Chcesz mi go włożyć do środka?”


…a podobne ‘konwersacje’ występują tu w ilościach hurtowych, co w połączeniu ze śmiertelną powagą malującą się na twarzach "dziewic", przerażającym potworem-gwałcicielem (wizualnie przypominającym umorusanego błotem człeka) z całodobową erekcją, sfiksowaną młódką biegającą po lesie, a zarazem z zapamiętaniem ssącą konary drzew, koniec końców poddającą się dosyć… nietypowej formie ipsacji, oraz potężną dawką gwałtu i rozlicznymi nawiązaniami do „Martwego Zła” tworzy mieszankę wybuchową. „Guts of a Virgin” to film zły, sztampowy, do bólu przewidywalny, w dużej mierze z kiepskimi efektami i beznadziejną charakteryzacją, ścieżką dźwiękową tworzoną głównie za sprawą pojękiwań aktorek, jednym słowem… kultowy, zakończony nomen omen równie kultowym tekstem:

Zastanawiam się, co zdarzyło się tamtego dnia;
Byłam przerażona, ale mi się to podobało.”

by dux 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz