sobota

Recenzja: Guts of a Beauty (1986)

Tytuł oryginalny: Bijo no harawata
Tytuł angielski: Guts of a Beauty (aka Entrails of a Beautiful Woman or Guts of a Virgin 2)
Reżyseria: Kazuo 'Gaira' Komizu
Scenariusz: Kazuo 'Gaira' Komizu
Kraj: Japonia
Rok produkcji: 1986
Występują: Megumi Ozawa, Seira Kitagawa, Ken Yoshizawa, Ayako Ishii   

IMDB LINK

Po scenariuszach do „Woman in the Box: Virgin Sacrifice” i „Female Market: Imprisonment”, oraz debiucie reżyserskim Komizu w postaci kultowego „Guts of a Virgin” nadszedł czas na kolejny projekt. Nakręcona jeszcze w ’86 kontynuacja okazała się przeciętnym violent pinkiem, wzbogaconym o element nadprzyrodzony i kilka naprawdę szalonych pomysłów. Paradoksalnie jednak zabrakło amatorskiej otoczki, multum głupawych tekstów oraz… napalonego, szczodrze obdarzonego przez naturę zła, chętnie podrzucającego kikuty do masturbacji rozochoconym dziewojom…

Siatka handlarzy żywym towarem uprowadza poszukującą siostry, młodziutką Yoshimi. Brutalnie gwałcona dziewczyna dowiaduje się, że zaginiona stawiła się na zaaranżowane przez własnego chłopaka spotkanie i została wywieziona gdzieś do Afryki, skąd prawdopodobnie już nigdy nie powróci. Yoshimi czeka taki sam los, a seksualna libacja w której przymusowo bierze udział, to zaledwie przedsmak jej przyszłych męk. Podczas gdy orgia gwałtów trwa w najlepsze, oprawcy szprycują swoją ofiarę niezwykle silnym, kosztownym narkotykiem. Gdy specyfik zaczyna działać, ta sama domaga się seksu. Po jakimś czasie udaje jej się jednak zbiec, a nawet dotrzeć do pobliskiego szpitala. Tam zwierza się ze swoich tragicznych przejść dyżurującej lekarce. Naćpana, skacze z dachu budynku. Pani doktor poprzysięga zemstę...

…a że historia lubi się powtarzać, misterny plan odwetu za krzywdy pacjentki bierze w łeb i sama trafia w łapska Yakuzy. Poddana serii upadlających tortur umiera po to, by powstać z martwych jako pokraczna bestia, która z pomocą uzębionego czuba swego nowego, mięsistego przyjaciela zaczyna stopniowo eliminować złoczyńców…

Oko cieszą przyzwoicie wykonane efekty gore, wśród których prym wiedzie sama postać hermafrodytycznego monstrum wyposażonego zarówno w niezwykle pojemną (!) pochwę, jak i w wielgachnego, zębatego penisa. Pozbawiona skóry, ociekająca śluzem już sama w sobie niezaprawionego widza przyprawić może o odruch wymiotny. Rozjuszona, krąży po mieście pozbawiając mózgoczaszki jednego z nieszczęśliwców, innego zaś doświadczając jak bardzo rozciągliwym narzędziem zbrodni okazuje się być… srom. Poza tym kto by przypuszczał, że oralne zabawy z uzębionym, wyraźnie przerośniętym, a przy tym wrogo nastawionym prąciem skończyć się mogą tragicznie?

Zabawne, że osobliwe fantazje Gairy choć kuriozalne, okraszono całkiem przyzwoitymi tekstami. Narkotyk wywołujący mutacje u zamęczonych ślicznotek jest przecież szczytem absurdu, mimo to śmiertelna powaga bijąca z ekranu przytłacza i nie pozostawia wątpliwości, że stylistyka to całkiem odmienna od tej wtórnej, żartobliwej konwencji w jakiej utrzymany pozostawał oryginał. Jednakże z punktu widzenia maniaków ociekającej płynami ustrojowymi, obficie podlanej seksualnym sadyzmem ekstremy filmowej rodem z Japonii, mordercze narządy płciowe (warto wiedzieć, że srom zaatakował jeszcze niespełna osiemnaście lat później w „Killer Pussy” ;)) zdają się być motywem godnym chwili uwagi.

by dux

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz